Propozycje artykułów dla rodziców o tematyce wychowawczej

Liczba odwiedzających: 186

Kupowanie, pieniądze, rzeczy…, czyli jak się nie dać konsumpcjonizmowi w wychowaniu

Konsumpcjonizm.jpg (120 KB)

Żyjemy w kulturze konsumpcjonizmu – kupowaniem sprawiamy sobie przyjemność, „leczymy” traumy, wypełniamy braki. „Napędzamy gospodarkę” bez świadomości rzeczywistych kosztów społecznych i ekologicznych, a bardzo często i osobistych. Sztucznie tworzone potrzeby, zwane zresztą ironicznie „potrzebami pierwszego świata”, mają generować popyt na (często absurdalne) produkty i przynosić zysk. Innymi słowy: mamy kupować i ciągle chcieć więcej.

Szczególnymi klientami są dzieci. Po pierwsze – są bezkrytyczne i niezwykle podatne na manipulację, po drugie – choć nie posiadają własnych dochodów, mają ogromny wpływ na decyzje zakupowe rodziców. Dlatego są idealnymi odbiorcami przekazów reklamowych.

Główną pułapką współczesnej konsumpcji jest nadmiar.
Dziesiątki wersji kolejnych pojawiających się na rynku zabawek kuszą, żeby mieć je wszystkie. Kuszą też z pozoru niedrogie drobiazgi ustawione przy kasie i dodawane do innych produktów „kolekcje” czy „gratisy”. Rodzice kupują więcej i więcej, a dziecięce pokoje toną w niepotrzebnych gadżetach. Zresztą nie tylko pokoje dzieci, nasze domy wypełnione są przedmiotami, które dekorują, ułatwiają, pomagają, segregują… Jest ich tak dużo, a dostęp do nowych tak łatwy i kuszący, że współczesne gromadzenie rzeczy po prostu nie ma końca!

Póki nie uświadomimy sobie, że jesteśmy częścią większej marketingowej maszyny i nie spojrzymy krytycznie na otaczający nas rynek produktów, nie będziemy świadomymi klientami i odbiorcami reklam. A to właśnie jest podstawą wychowania dzieci w opozycji do konsumpcjonizmu.

Nikt nie jest samotną wyspą i każde dziecko prędzej czy później zetknie się z reklamami, nachalnym marketingiem i z presją rówieśników. O ile dla maluchów punktem odniesienia są rodzice, o tyle dla nastolatków najważniejsi stają się koledzy. Dorastanie to czas, gdy chęć przynależności do grupy jest bardzo silna, a umiejętność bronienia swoich przekonań – gdy wśród kolegów panuje kult określonej marki – wystawiona na próbę. Nie unikniemy napływających ze wszystkich stron zachęt „kup mnie, a będziesz szczęśliwy”, możemy jednak próbować nauczyć dzieci krytycznego spojrzenia.

1. Wychowanie przez przykład
Przykład idzie z góry. Jeśli dzieci będą widziały, że świat dorosłych nie kręci się wokół dorabiania się, kupowania i galerii handlowych, przyjmą ten sposób życia i same będą potrafiły znaleźć mnóstwo alternatyw dla gromadzenia rzeczy. Rytuał przechadzania się po centrum handlowym warto zastąpić innym. Jeśli spacer – to po parku, kawiarnia – na rynku, kino – najlepiej takie, które nie mieści się w galerii pełnej butików. Do sklepu idzie się po niezbędne produkty, a nie dla zabicia czasu.

2. Minimalizm
Czy naprawdę potrzebujemy aż tylu rzeczy? Rynek wmawia nam, że oczywiście tak, a twórcy reklam są mistrzami w kreowaniu nowych (pseudo) potrzeb. Gadżety, jeszcze więcej gadżetów, gadżety do przechowywania gadżetów i gadżety do ich rozbudowywania o kolejne funkcje. Przemyślane zakupy i postawienie na jakość zamiast ilości pozwolą ograniczyć liczbę przedmiotów, jakimi się otaczamy. Pierwsza lekcja minimalizmu dla dzieci? Rotacja zabawek. Jedno pudło w pokoju, drugie w piwnicy lub na strychu. Gdy zawartość pierwszego się znudzi, podsuwamy do zabawy to drugie. „Stare” zabawki odpoczywają i dają dziecku szanse za sobą zatęsknić, a przyniesione z piwnicy cieszą zupełnie jak nowe. Możemy ustalić też nieprzekraczalne limity, np. pluszaki mają mieścić się w przeznaczonym na nie koszu.

3. Ograniczony dostęp do reklam
Dziecko każdego dnia bombardowane jest reklamami. O ile telewizji można nie oglądać, w komputerze zainstalować program blokujący wyskakujące okienka, a do kina spóźniać się kwadrans, aby ominąć poprzedzające film bloki reklamowe, o tyle nie sposób uciec przed billboardami, plakatami, ulotkami, które, niby niezauważalne dla dorosłych, zostawiają w pamięć dzieci najistotniejszy przekaz: „musisz mnie mieć”. Ograniczyć dostęp do reklam to jedno, ale warto też tłumaczyć dzieciom, jak są tworzone i jaki jest ich cel.

4. Pieniądz bierze się z pracy, nie z bankomatu
Z siłą nabywczą pieniądza można zapoznawać już najmłodszych. Oglądanie monet z portfela rodziców bywa fascynującą zabawą. Prawdopodobnie maluch uzna za najcenniejszą największą monetę, ale z czasem pozna cyfry i nauczy się rozróżniać ich wartość. Dobrze jest wytłumaczyć dzieciom, że pieniądze wybierane z bankomatu nie biorą się znikąd, że najpierw trzeba je zarobić. Nie warto zwlekać z kieszonkowym – nauka gospodarowania pieniędzmi jest najskuteczniejsza, gdy pieniądze są własne i jest ich ograniczona ilość.

5. Nauka czekania
Tak jak czeka się na swoją kolej na zjeżdżalni, tak można czekać na wymarzoną zabawkę. Dzieci, których pragnienia spełniane są natychmiast, nie mają czasu marzyć, a przecież prezent długo wyczekiwany daje więcej radości (stąd przemyślane i upragnione prezenty urodzinowe). Odłożenie w czasie zakupu pozwoli też odróżnić chwilową zachciankę od prawdziwego pragnienia.

6. Sztuka wyboru
Gdy dziecko o coś prosi, to okazja do opowiedzenia mu, na co przeznaczane są zarabiane przez dorosłych pieniądze. Że są potrzeby (jedzenie, podstawowe ubrania, rachunki), które trzeba zaspokoić w pierwszej kolejności i dopiero wtedy można rozważyć spełnianie zachcianek. Zazwyczaj nie można mieć wszystkiego i trzeba z czegoś zrezygnować.

7. Kupowanie tego, co naprawdę ważne
Do sklepu tylko z listą zakupów i ustalonymi zasadami. Listę można przygotować razem z dzieckiem, przy okazji rozmawiając o funkcjonalności wszystkiego, co ma się na niej znaleźć. A zasady? Kupujemy wyłącznie produkty z listy, ale możesz oglądać wszystkie zabawki albo: Realizujemy zakupy z listy i dodatkowo możesz wybrać jedną rzecz ze stojaka przy kasie. Nie chodzi o to, żeby bezwzględnie niczego dzieciom nie kupować, ale żeby wiedziały, czego mogą oczekiwać.

8. Pomyślmy, zanim wyrzucimy
Nowe nie znaczy lepsze. Naprawiamy zamiast wyrzucać. Nie tylko ze względu na materialną wartość, ale też na wyzwanie. Gdy uda się dać przedmiotom nowe życie, radość będzie bezcenna. Przerobienie sukienki po kuzynce albo zbudowanie samochodu z pudełek po butach można potraktować jako zabawę (a przy okazji zadbać o środowisko). Wymienianie się książkami czy ubraniami ogranicza liczbę rzeczy w obiegu i uczy, że „używane” jest nadal wystarczająco dobre i dostosowane do potrzeb.

9. Sztuka “robienia samodzielnie”
Samodzielnie można zrobić wiele rzeczy – np. drobne prezenty, zaproszenia czy kartki urodzinowe. Nie tylko z oszczędności. Rękodzieło ma wartość, której nie da się przeliczyć na pieniądze – to czas i emocje włożone w pracę z myślą o osobie obdarowywanej. O ile wiedzą o tym maluszki z pasją tworzące laurki dla wszystkich członków rodziny, o tyle starsze dzieci często „kupne” cenią znacznie wyżej.

Czy od kultury promującej konsumpcjonizmu można uciec? Jeśli nie wybieramy się na bezludną wyspę, jest to raczej niemożliwe. Na szczęście można nauczyć się w tym świecie funkcjonować tak, żeby nie stać się jego ofiarą. Lekarstwem jest świadomość zasad działania rynku i postawienie na rozwój duchowy. Jeśli dzieci będą rosły w domu, gdzie jakości życia nie mierzy się liczbą par butów czy parametrami telewizora, a spędzanym razem czasem (choćby to miało być wspólne niedzielne śniadanie albo leżenie na trawie i gapienie się w chmury), łatwiej będzie im oprzeć się podstępnym zachętom nastawionego wyłącznie na zysk marketingu i obstawać przy swoich przekonaniach. Jest tylko jedno ale: zmianę musimy zacząć od siebie.

Autor: Agnieszka Radziszowska

Źródło: dziecisawazne.pl

 

IMG_20230117_080245.jpg (1.70 MB)

IMG_20230117_080300.jpg (1.48 MB)

 

O dziecięcym rozumieniu śmierci ...

Ostatni dżem babci.jpg (42 KB)

W wielu rodzinach śmierć jest tematem tabu. Nie mówi się o niej, zwłaszcza w obecności dzieci. Czy tego jednak chcemy, czy nie, śmierć jest wpisana w życie, a milczenie na jej temat niczego nie zmieni. I w odwrotną stronę: mówienie o śmierci nie zabija. Dlatego odważmy się rozmawiać z dziećmi o umieraniu i żałobie.

W codziennej pracy często spotykam się z dwiema skrajnymi praktykami w kwestii wprowadzania dzieci w tematykę śmierci. Pierwsza z nich opiera się na przekonaniu, że dziecko powinno być w pełni zaangażowane w proces odchodzenia bliskiej osoby, a druga promuje ochronę dziecka przed takimi doświadczeniami na wszelkie możliwe sposoby, uznając to za warunek beztroskiego dzieciństwa. Niestety oba rozwiązania są niebezpieczne. 

Nie można bowiem lekceważyć potrzeb emocjonalnych i możliwości poznawczych dziecka, „wrzucając” je bez uważnego wsparcia w doświadczenie śmierci. Jest to prosta droga do traumy. Jednakże wbrew pozorom izolacja, wykluczenie, omijanie tematu również stanowią ogromne obciążenie dla dziecka. Widząc, że coś jest przed nim ukrywane, będzie czuło się niezasługujące na prawdę. Ostatecznie możliwe, że zacznie snuć domysły i szukać informacji na własną rękę. (...)

Jaką drogę zatem wybrać, chcąc właściwie wspierać dziecko w zderzeniu ze śmiercią? Nie mam gotowej, uniwersalnej recepty. Zebrałam jednak kilka wskazówek, które mogą ułatwić to zadanie. Na podstawie pracy z rodzinami w żałobie wypracowałam autorski model RWO: Rozmowa, Wspólnota, Obecność. Te trzy elementy uważam za kluczowe w udzielaniu skutecznej pomocy osobom dorosłym oraz dzieciom w sytuacji choroby i śmierci bliskich. Przyjrzyjmy się im dokładniej. 

Każdy z nas ma własne doświadczenia, a co za tym idzie, również przekonania na temat śmierci. Warto przed rozmową z dzieckiem przyjrzeć się im z uważnością i bez oceniania. Swoich klientów zachęcam często do wypisania na kartce wszelkich skojarzeń, jakie pojawiają im się w głowie, gdy słyszą słowa „śmierć”, „umieranie”, „zgon”, „pogrzeb”. Pomocna może być też obserwacja doznań w ciele, które ujawniają się w odpowiedzi na te słowa. I ostatecznie, po autoanalizie, potrzebna jest szczera odpowiedź samej/samemu sobie, czy jestem gotowa/gotowy na taką rozmowę. Jeśli odpowiedź brzmi „nie”, dobrze jest poszukać pomocy u bliskich dorosłych czy też u specjalisty. 

Przystępując do rozmowy z dzieckiem, warto pamiętać o kilku kwestiach:
Rozumienie śmierci zależy przede wszystkim od etapu rozwoju dziecka, dlatego im młodsze dziecko, tym lepiej używać krótkich, prostych, zrozumiałych zdań i słów. Przykładowo dzieci w wieku przedszkolnym łatwiej pojmują koncepcję śmierci poprzez odwołania do ciała, fizjologii, np.: „Babcia umarła. Jej ciało przestało działać. Babcia już nie może mówić, jeść ani chodzić. Babcia już nic nie czuje”. Dzieci rozumieją komunikaty dosłownie, dlatego wystrzegajmy się eufemizmów typu: „Dziadek zasnął”. „Ciocia odeszła”. „Babcia była już zmęczona i teraz odpoczywa na zawsze”, gdyż mogą przyczynić się m.in. do stanów lękowych („Nie pójdę spać, bo zasnę jak dziadek i już się nie obudzę”) albo wywołać złudne nadzieje („Skoro ciocia odeszła, to przecież kiedyś wróci”).Możemy do rozmowy wykorzystać naturalne okazje, np. zmiany pór roku albo znalezienie podczas spaceru martwego owada. Wspierające jest także wspólne czytanie książek dla dzieci, które poruszają temat śmierci, żałoby. Dzieci wyczuwają fałsz i niepewność, dlatego dobrze jest postawić na autentyczność i szczerość i nie bać się mówić „nie wiem”, gdy rzeczywiście nie znamy odpowiedzi: „Pytasz, czy dziadek nas teraz słyszy. Nie wiem, a jak myślisz?”.

By przeżyć żałobę, potrzebna jest wspólnota 
Mówi się, że potrzeba całej wioski, by wychować dziecko. Uważam, że w sytuacji żałoby (i w innych trudnych doświadczeniach) również potrzebujemy wspólnoty. Potrzebujemy kogoś, kto po prostu będzie obok – bez oczekiwań i złotych rad, kto posiedzi w ciszy, kto nas wysłucha, otrze łzy, przytuli, zrobi gorącej herbaty, zostawi nas samych, gdy o to poprosimy. Ta potrzeba jest uniwersalna w tym sensie, że dotyczy dorosłych i dzieci. Dlatego izolowanie dziecka od rozmów o śmierci, ukrywanie przed nim prawdy, „płakanie po kątach” – zamiast dziecku pomagać, odbiera mu poczucie bezpieczeństwa i bycia częścią czegoś większego od niego, częścią rodziny. 

Co istotne: nie chodzi o to, by dziecko obciążać naszymi emocjami, by włączać je w ceremonię pogrzebową, mimo że ono nie chce, boi się, ma wątpliwości. Chodzi o zapewnienie poczucia bezpieczeństwa, bycie obok, wyjaśnienie na tyle, na ile to możliwe, co się dzieje. 

Śmierć a obecność tu i teraz 
Ostatni element modelu RWO to obecność rozumiana jako gotowość na udźwignięcie emocji dziecka i zaangażowanie w codzienną relację. Warto postarać się, żeby ta gotowość była czytelna dla dziecka, by czuło i wiedziało, że może się przed nami otworzyć. Pomocne mogą być komunikaty: „Jestem tu dla ciebie. W każdej chwili możesz do mnie przyjść”. 

Bycie obecnym polega przede wszystkim na towarzyszeniu w emocjach, współodczuwaniu. Nie wymagajmy od siebie supermocy i nie oczekujmy, że zlikwidujemy ból, tęsknotę, smutek dziecka. One będą, jednakże doświadczane przy wsparciu bliskiej, zaufanej osoby dorosłej staną się choć trochę łatwiejsze do uniesienia i zrozumienia. 

Dzieci mają prawo do żałoby
Dziecięca żałoba rządzi się swoimi prawami. Często nie widać jej na pierwszy rzut oka. Dzieci mają bowiem tendencję do wyrażania smutku w krótkich, nagłych zrywach, po których jak gdyby nigdy nic wracają do zabawy. Jest to zupełnie normalne zachowanie, które ma swoje uzasadnienie z neurobiologicznego punktu widzenia, gdyż chroni układ nerwowy przed nadmiernym obciążeniem. 

Przeżywanie straty bliskiej osoby w wieku dziecięcym ma też inną dynamikę niż w wieku dorosłym. Chodzi o to, że wraz z upływem czasu dorastające dziecko zaczyna więcej rozumieć i może jeszcze raz bardzo intensywnie przeżywać żałobę w nowej odsłonie. 

Te odmienności nie powinny jednak umniejszać dziecięcej żałoby. To, że dziecko nie jest w stanie w pełni pojąć fenomenu śmierci, nie okazuje emocji tak, jak byśmy tego oczekiwali, nie potrafi wyrazić słowami tęsknoty, nie rozumie nieodwracalności czy powszechności śmierci, nie oznacza, że nie doświadcza żałoby. 

Wierzę, że o śmierci można rozmawiać z dziećmi otwarcie – z uważnością wobec siebie nawzajem, dając sobie i dziecku prawo do prawdy.

Autor: Aneta Zychma

Źródło: dziecisawazne.pl

 

Dlaczego nuda jest potrzebna?

NUDA.jpg (13 KB)
 
“Mamo, tato, nudzi mi się! Co mam robić?” – przeciętny rodzic słyszy te słowa nawet kilka razy w tygodniu, a w obecnej sytuacji pewnie codziennie i o dowolnej porze dnia.

W takich sytuacjach często reagujemy zadaniowo, myślimy, jak zorganizować dziecku czas. Zastanawiamy się: czy dziecko już wyrosło z zabawy zabawkami? Może nie ma wystarczających bodźców, albo zupełnie straciło motywację? Pewnie brakuje mu kolegów i zajęć dodatkowych.

Jeśli jednak z jakichś względów nie zajmiemy dziecku czasu, zwykle okazuje się, że znudzenie szybko mija. I to dobry znak! Nuda, jeśli potraktuje się ją w szczególny sposób, może świetnie posłużyć dziecku, a w dodatku sprzyja jego rozwojowi.

Moment sprzyjający rozwojowi
Według słownika nuda to “uczucie przygnębienia, zniechęcenia, spowodowane bezczynnością, monotonią życia”. Zazwyczaj nie jest to stan przyjemny, ale jako taki tym bardziej może się stać motorem do działania. Ważne, żeby motywował do działania tego, kto się nudzi – czyli samo dziecko.
Nuda często staje się początkiem najciekawszych zabaw i zajęć. Motywuje do podjęcia działania i wspiera poszukiwanie twórczych rozwiązań.

Potrzebny jest impuls
Wyzwaniem w momencie nudy staje się znalezienie kierunku wewnętrznego, czyli impulsu, który spowoduje zainteresowanie i wywoła ciekawość. Kiedy dziecko jest znudzone, możemy powiedzieć: „Nudzisz się? Znam to uczucie, kiedy nie wiesz, co robić, jaki powinien być kolejny krok. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę, co wymyślisz!”. Taki komunikat ze strony rodzica jest impulsem, który może wesprzeć dziecko w szukaniu rozwiązań.

Nuda to droga do szczęścia
Psychologowie definiują nudę jako jedną z najlepszych ścieżek do nauki i szczęścia. Tak zwane uczucie „przepływu” (ang. flow, inaczej doznanie uniesienia, uskrzydlenie) często rozwija się wskutek doświadczenia znudzenia. Przepływ polega na intensywnej koncentracji i zaangażowaniu w wykonywaną czynność przy jednoczesnej minimalnej świadomości świata wokół siebie i poczuciu, że czas płynie. Cechuje go wolność od strachu i lęku. Czynność wykonywana w stanie flow podejmowana jest dla samego jej doświadczania. Dla dzieci stan ten jest zazwyczaj czymś naturalnym – doświadczają go, kiedy w pełni pochłania je zabawa, obserwacja lub eksperymentowanie. Może to być budowanie wieży z klocków, zabawa w gotowanie, owijanie przedmiotów papierem, rzucanie przedmiotami… Zabawa to czynność, która jest wykonywana dla czystej przyjemności czerpanej z samej tej aktywności. Dziecko nie koncentruje się na rezultacie, ewentualnych nagrodach lub karach, lecz całkowicie zatraca się w przyjemności, którą dostarcza mu dane zajęcie.

Najbardziej znaczące i satysfakcjonujące chwile w życiu pochodzą z doświadczeń przepływu. Psychologowie wskazują, że dzieci często go czujące lepiej się uczą, są kreatywne i często dobrze sobie radzą w szkole.

Potrzeba relacji
Zastanówmy się nad przykładem: dziecko stwierdza, że nie ma nic do zrobienia. Trzyma w ręku pilot do telewizora i bezwiednie przełącza kanały. Telewizja „leczy” jego nudę, ale na bardzo krótko. Warto wtedy dokładniej przeanalizować uczucia dziecka, wczuć się w jego sytuację i zastanowić się, czy ma ono możliwość podjęcia innego działania. Ważne jest, żeby nuda nie prowadziła w stronę samotności w rodzinie. W sytuacjach takich jak ta z telewizorem dziecko może potrzebować, by rodzic wyłączył telewizor, usiadł z nim na podłodze i np. zaczął grać w planszówkę.

Wyzwania i wysoka poprzeczka
Biorąc przykład z pedagogiki Marii Montessori, starajmy się nakierowywać dziecko na wzywania na poziomie nieco wyższym niż jego umiejętności, delikatnie podnosząc poprzeczkę. Proponowane w tym podejściu aktywności są na tyle trudne, by dziecko mogło rozwijać swoje umiejętności, ale nie aż tak, by powodowały one frustrację i rezygnację. Chcemy, by miało ono poczucie panowania nad sytuacją pomimo wysokich wymagań, jakie są mu stawiane.

Wsparcie dziecka w radzeniu sobie z nudą wymaga od dorosłego uważności. Często samodzielnie, a czasem przy odrobinie wsparcia dziecko jest w stanie oderwać się od ekranu telewizora czy komputera i poszukać aktywności, która służy jego rozwojowi. Bierze zeszyt i rysuje, bierze poduszki i buduje fort, robi mapę dla ukrytego skarbu, wymyśla grę planszową, teatrzyk, albo tworzy najszybszy na świecie pojazd z Lego. A wszystko to rodzi się w jego głowie.

Źródło: dziecisawazne.pl

 

Życzliwość to coś więcej niż bycie miłym – to wewnętrzna postawa, filozofia życia

życzliwość.jpg (916 KB)
 
Autentycznej życzliwości nie można kupić, można jej doświadczyć. Życzliwości nie trzeba uczyć, wystarczy ją okazywać. Każdego dnia w domu, w sklepie, na ulicy… Uśmiech, filiżanka ciepłej herbaty, otwarcie mamie z wózkiem drzwi do sklepu to mało, a zarazem tak wiele. Dlaczego warto pielęgnować życzliwość? Jaka jest jej niesamowita siła?

Czym jest życzliwość?
Życzliwość kojarzy się najczęściej z byciem miłym. To drobne gesty, uprzejmość, serdeczność – okazywane spontanicznie i dobrowolnie.

Często jednak życzliwość to coś więcej niż bycie miłym. To wewnętrzna postawa, filozofia życia. Cechuje ludzi, którym zależy na dobrostanie innych. Wyróżniają się oni dobrą wolą i gotowością niesienia pomocy. Z radością dbają o potrzeby innych ludzi. To dla nich zupełnie naturalna postawa, odczuwana na kilku płaszczyznach: mentalnej, werbalnej i niewerbalnej, aktywnościowej. Ta ostatnia jest chyba najłatwiejsza do rozpoznania, uwidacznia się w czynach podejmowanych dla kogoś, także dla własnych dzieci: w podaniu upuszczonej zabawki, powrocie do kina w poszukiwaniu zgubionej przytulanki, przygotowaniu na śniadanie ulubionych naleśników.

Również w sferze werbalnej i niewerbalnej mamy mnóstwo okazji, by wyrazić naszą życzliwość lub jej brak. Decyduje o tym nasz ton głosu, dobór słów i gestów. Nie bez znaczenia jest sposób, w jaki mówimy o innych ludziach podczas ich nieobecności, także przy dzieciach.

To, co myślimy o innych, o świecie, o sobie samym, o życiu jest odzwierciedlane przez nasz język, nasz sposób bycia. Życzliwe nastawienie wpływa na to, czy widzimy w drugim wroga czy przyjaciela. Czy jesteśmy przekonani, że zrobił coś nam na przekór, na złość czy przez przypadek, bez złej intencji? A może wierzymy, że lepiej zawsze liczyć na siebie samego niż polegać na drugim? Życzliwość pomaga także otwierać nasze serca.

Skąd ta życzliwość?
Jak zwykle – z domu. Nasze rodzinne doświadczenie ma ogromne znaczenie dla praktykowania życzliwości. Jedni z nas mieli więcej szczęścia i od niemowlęctwa nasiąkali ciepłą i serdeczną atmosferą. Ci życzliwość mają we krwi i – jak pokazuje doświadczenie – ich dzieci także.

Inni mogli tej życzliwości zaznać mniej, może jej miejsce częściej zajmowała sprawiedliwość – po równo dzielimy obowiązki, jak ty zrobisz coś dla mnie, to ja dla ciebie, dzisiaj twoja kolej itd. Dla tych osób życzliwość będzie pewną lekcją do nadrobienia. I choć początki mogą się wydawać trudne, z czasem okaże się, że dawne schematy ustąpiły miejsca nowym nawykom.

Dobrą okazją do zmiany jest pojawienie się na świecie potomstwa – wspólnie odkrywamy wówczas ścieżki życzliwości. W ten sposób wyrażamy troskę o innych, ale także i o samych siebie.

Brak życzliwości wobec siebie
Zdarza się, że nasze doświadczenie z dzieciństwa może wiązać się z jeszcze innego rodzaju trudnością w praktykowaniu życzliwości. Bo być może widzieliśmy życzliwość okazywaną innym, ale nikt nam nie pokazał, że równie ważne jak troska o innych jest dbanie o siebie.

Ta ostatnia postawa nie jest zbyt często spotykana we współczesnym świecie, bo z pokolenia na pokolenie słyszymy ten sam przekaz, że owszem życzliwość jest mile widziana, ale w relacjach z innymi, że o innych powinniśmy się troszczyć, ale o siebie – niekoniecznie.

Przekonanie takie ma swoje źródło w obawie przed posądzeniem nas o egoizm. Kiedy słyszymy: „Zadbaj o siebie, bądź dla siebie dobry, życzliwy”– zapala się nam czerwona lampka z informacją: „Uważaj, bo to egoizm, a egoizm to samo zło”. Takie myślenie nie zachęca do praktykowanie życzliwości wobec samego siebie.

Co to oznacza w praktyce?
Jesteśmy bardziej skłonni do samokrytyki, surowo oceniamy się za wszelkie potknięcia, mamy do siebie sporo pretensji o wybory, które okazały się nie do końca trafne. Obwiniamy się za brak działań i opieszałość albo przeciwnie – za nieprzemyślane i pochopnie podjęte decyzje. Co wieczór obiecujemy sobie lepsze wykorzystanie czasu w kolejnym dniu, realizację powziętych planów, życie życiem innym niż dotychczasowym. Nie jesteśmy wystarczająco dobrzy i mamy jeszcze być dla siebie życzliwi? Wierzymy, że tylko wytykanie sobie błędów zmotywuje nas do zmiany i ten sam model stosujemy wobec naszych dzieci.

Jakie są skutki?
- coraz mniejsza energia do podejmowania wysiłku,
- niska samoocena,
- brak wiary w możliwość zmiany,
- wypieranie i ukrywanie trudnych emocji (złość, rozczarowanie, smutek), nieakceptowanych społecznie,
- pesymizm,
- obniżony nastrój,
- niepokój.

Stare powiedzenie o tym, że z pustego i Salomon nie naleje nie przywraca nam właściwej perspektywy – skoro nie jestem życzliwy wobec siebie, trudniej mi o życzliwość wobec innych. Permanentne niezadowolenie rodzi frustrację i zgorzknienie. Takie nastawienie nie uwalnia pokładów życzliwości wobec świata i ludzi. Co więcej – nasze dzieci powielają ten wzorzec i same także nie potrafią siebie traktować z delikatnością. One również bywają mniej życzliwe wobec innych, bo przecież to nie nasze słowa, ale czyny są najlepszym nauczycielem, zgodnie ze słowami Konfucjusza: „Powiedz mi, a zapomnę, pokaż mi, a zapamiętam, pozwól mi zrobić, a zrozumiem”.

W stronę życzliwości
Czym zastąpić surowe traktowanie siebie, a czasem także bliskich? Co warto praktykować, by życzliwość była częstym gościem w naszym domu, a nawet jednym z domowników?

Według badań amerykańskich uczonych, na życzliwość składają się:
1. Empatia
W Porozumieniu bez Przemocy mówi się wiele o empatii, także wobec samego siebie.

Jeśli potrafimy zrozumieć siebie, z autentycznym zaciekawieniem poszukiwać potrzeb ukrytych za działaniem, które wybieramy, jeżeli z łagodnością umiemy podejść do wybranych strategii, mimo że z perspektywy czasu wolelibyśmy wybrać coś innego, wzrasta szansa na to, że z większą życzliwością popatrzymy na drugiego człowieka – też poszukującego, potykającego się, czasem zdezorientowanego. A szczególnie na tego małego, który przede wszystkim potrzebuje życzliwego wsparcia i towarzyszenia mu na drodze do dojrzałości.

2. Współczucie wobec samego siebie (self-compassion)
Jeśli przestaniemy współczucie dla siebie utożsamiać z pobłażaniem sobie czy usprawiedliwianiem się, zaczniemy dostrzegać, że w wielu sytuacjach dawaliśmy tyle, na ile pozwalały nam trzy czynniki: środowisko (w którym się znajdowaliśmy – wspierające nas lub nie), środki (którymi dysponowaliśmy, czyli zasób cierpliwości, wyrozumiałości, spokoju itp.) i świadomość (tego, co się dzieje z nami i z innymi).

Zauważymy, że stawianie sobie poprzeczki jeszcze wyżej bywa wręcz nieludzkie. Dostrzeżemy dzięki temu, że nasze dzieci, nasz partner czy przyjaciel nie uchylają się od odpowiedzialności, nie są nieobowiązkowi czy nierzetelni. Łatwiej wówczas przestać wymagać od nich więcej i więcej, bo same wymagania nie przekładają się na efekty.

Emma Seppälä w swojej książce „Droga do szczęścia” pisze, że „postawa samowspółczucia pozwala nam utrzymać spokój umysłu i tym samym zachować naszą energię”. Autorka dodaje, że „pozostając spokojnymi i pełnymi rozumienia w obliczu odrzucenia, porażki lub krytyki, rozwijamy opanowanie, siłę i stabilność emocjonalną, które z kolei prowadzą do wyższej jakości życia, zwiększają produktywność i naszą skuteczność”.

Samowspółczucie rodzi wewnętrzny spokój, a przywrócona równowaga owocuje w wielu sferach naszego życia.

3. Zdolność do troskliwego dbania o siebie
Szczególnie w tych momentach, kiedy przeżywamy ból czy porażkę, warto być opiekuńczym wobec siebie. Pomyśleć o regeneracji sił, zrobić coś, co sprawia nam przyjemność, zrezygnować z części obowiązków i poprosić kogoś o pomoc albo pobyć sam na sam w ciszy.

Emma Seppälä podkreśla, że troska o siebie nie oznacza, że przestajemy pracować i rezygnujemy z osiągnięcia sukcesu. Troska ta staje się fundamentem kształtowania wewnętrznej siły. Uczymy się postrzegać porażki jako okazję do rozwoju, nie zaś jako bolesne oznaki naszej życiowej nieudolności. Troszcząc się o swoje zasoby, o swój emocjonalny dobrostan, szukając równowagi między dawaniem i braniem, będziemy w stanie z prawdziwą troską i czułością, a nie tylko z poczucia obowiązku zajmować się naszymi bliskimi, także wtedy, gdy oni będą przeżywać trudne momenty.

4. Uważność 
To widzenie rzeczy takimi, jakimi są – bez wyolbrzymiania ich czy ignorowania.

Pomaga dostrzec różne myśli i emocje, także te trudne, bez konieczności panicznego ich wyciszania lub nadmiernego identyfikowania się z nimi. Dzięki niej potrafimy pozwolić sobie na doświadczanie różnych emocji, akceptowanie ich i przyjmowanie ze świadomością przemijalności. Ta umiejętność pomaga przyjmować z równowagą także różne stany uczuciowe naszych dzieci. Jako rodzice modelujemy ich reakcje i oddziałujemy na kształtowanie się ich dojrzałej sfery emocjonalnej.

5. Wdzięczność
Być wdzięcznym za to, co mam, czego doświadczam, z czym się zmagam… Umieć docenić i wyrazić wdzięczność wobec siebie i innych – to nie lada wyzwanie.

Liv Larsson nazywa wdzięczność „najtańszym biletem do szczęścia” – docenianie tego, gdzie jestem, kim jestem, co mam czy czego nie mam pomaga cieszyć się życiem. Praktykowanie wdzięczności przynosi zarówno natychmiastowe, jak i długofalowe owoce – wzrasta nasze poczucie dobrostanu i satysfakcja z życia, takiego, jakim jest.

Nauczmy się dziękować sobie i naszym bliskim – za codzienne zwykłe cuda: przygotowane śniadanie, posegregowane ubrania do prania, popołudnie z książką.

Wdzięczność niemal automatycznie nastraja nas życzliwością. Jednocześnie praktykę wdzięczności niejako w spadku otrzymują nasze dzieci. To cenny dar szczególnie teraz – w czasach triumfującego konsumpcjonizmu.

Od czego zacząć praktykowanie życzliwości?
Od dobrych życzeń dla siebie samego. Gdy czujemy niepokój, życzmy sobie spokoju, w chorobie – zdrowia, w bólu – sił, w rozpaczy – nadziei. Przed wyjściem z domu życzmy naszym dzieciom dobrego dnia, dobrej zabawy przed spotkaniem z przyjaciółmi, dobrego wspólnego czasu. Dobre myśli, dobre słowa wpływają na budowanie życzliwej atmosfery i nasze postrzeganie świata. Zasiewajmy je w sobie i w naszych dzieciach. Pielęgnujmy dobre intencje i tylko takie starajmy się przypisywać innym ludziom. Taką postawę wzmacniajmy też w naszych dzieci, bo przecież ani nam, ani im podejrzewanie ludzi o złe zamiary nie przyniesie nic dobrego we wzajemnych relacjach i nastawieniu do świata.

Wewnętrzny dialog
Brené Brown w swojej książce „Rosnąc w siłę” pisze o wewnętrznych opowieściach, które snujemy na podstawie własnych przeżyć i doświadczeń i w oparciu o które kształtujemy obraz samego siebie i innych:

„Wchodzenie we własne bolesne historie przypomina poruszanie się po mrocznej jaskini. Może się wydawać niebezpieczne i budzić złe przeczucia, a w ostatecznej konfrontacji stajemy twarzą w twarz z samym sobą. Najtrudniejszą częścią historii jest to, co sami do niej wnosimy: nasze wyobrażenia o tym, kim jesteśmy i jak nas postrzegają inni. Zgadza się, być może straciliśmy pracę albo zawaliliśmy projekt, ale o bolesności historii decyduje to, co sami myślimy o własnej wartości” – pisze Brown.

Dlatego badaczka zachęca do tego, byśmy nasze wewnętrzne rozmowy ze sobą prowadzili tak jak z przyjacielem, człowiekiem nam bliskim, kochanym, któremu dobrze życzymy, którego chcemy wspierać i o którego chcemy dbać. Co nam daje prowadzenie dialogu w taki serdeczny sposób?

Korzyści jest kilka:
Zauważamy niewspierające, karzące myśli i mamy szansę sukcesywnie je eliminować („Jaką myśl, w którą uwierzyłam, spowodowała, że tak źle się czuję?”). Podejmujemy świadomą decyzję, jakim myślom chcemy wierzyć („Które myśli mnie wspierają?”).
Trudne doświadczenia postrzegamy jako część życia („Cierpienie jest częścią ludzkiego doświadczenia, nie jestem sam/sama. Co mogę teraz zrobić dla siebie? Czego potrzebuję?”).
Przestając rozpamiętywać błędy przeszłości, obniżamy poziom napięcia i stresu („Obniżam poziom kortyzolu w mózgu, życzliwość wobec siebie może wyzwalać oksytocynę, hormon związany z dobrym samopoczuciem”).
Podejmujemy decyzję o zmianie życia, która jest wyrazem troski o siebie.
Takiej wewnętrznej refleksji możemy uczyć nasze dzieci. Wzmacniamy w ten sposób ich samoakceptację, poczucie wartości, wspieramy ich sympatię do siebie samych. To niezwykle istotne, by miały pozytywny obraz swojej osoby. Łatwiej wtedy o wewnętrzny spokój, radość, umiejętność wybaczania sobie – składowe dobrego życia.

Życzliwość w drodze do szczęścia
Jak potwierdzają badania, działanie na rzecz dobrostanu innych ludzi, dostrzeganie przejawów życzliwości w ich zachowaniu ma pozytywny wpływ na poziom naszego zdrowia psychicznego. Dzięki życzliwości zmniejszają się objawy depresyjne, wzrasta subiektywne odczuwanie szczęścia i satysfakcji z życia. Ma ona wpływa na kształtowanie się pozytywnych relacji z samym sobą i z innymi. To niezwykle ważne, by wspierać taką postawę u dzieci. Być może sami w ten sposób będziemy uczyli się okazywania codziennej życzliwości.

Życzliwość działa jak kojący balsam: łagodzi reakcje, wycisza emocje, koi smutek, przyjmuje złość, daje wytchnienie od słów pełnych krytyki, czyni łagodniejszym… Wszyscy razem – rodzice i dzieci – przyczyniamy się do budowania przyjaznej i bezpiecznej atmosfery. Dzieci rosną w przekonaniu, że w domu zawsze zostaną przyjęte z życzliwością, serdecznością i ciepłem. Gdy wraca się ze „świata” (przedszkola, szkoły, pracy), dobrze mieć taki bezpieczny ląd, gdzie można być wysłuchanym, przyjętym z tym, z czym się wraca: smutkiem, radością, frustracją złością, żalem, zmęczeniem.

Życzliwość jest jednym z języków miłości
Jedni mają naturalny dar do nauki i niewiele wysiłku wkładają w opanowanie najpotrzebniejszych zwrotów i gestów, innym potrzeba więcej ćwiczeń i powtórzeń. Jednak i jedni, i drudzy dość szybko doświadczają dobroczynnego wpływu życzliwości – zarówno na ich własne życie, jak i życie ich dzieci. Czym skorupka za młodu nasiąknie…

Niejednokrotnie obserwujemy zjawisko przejmowanie emocji od innych ludzi – niejako zarażamy się ich uczuciami – współodczuwamy, gdy cierpią lub się boją, przeżywamy razem z nimi wzruszenie lub radość albo wciągamy się w ich irytację czy złość. Dobrze widać to także u dzieci – mimo że czasem staramy się ukryć przed nimi pewne emocje, jak przy rozstaniu pierwszego dnia w przedszkolu, one i tak potrafią je wykryć, niczym mentalny odbiornik wi-fi.

Rodzice mają ogromną szansę na wspieranie u swoich dzieci postawy życzliwości poprzez codzienne jej praktykowanie. Dzieci, które obserwują życzliwe zachowania rodziców wobec siebie nawzajem i wobec nich samych, mają większą tendencję do podejmowania podobnych zachowań. Doświadczając od najmłodszych lat empatii, dobrej woli ze strony bliskich, wzajemnej troski i szacunku, dzieci chłoną życzliwą atmosferę, która staje się dla nich naturalnym stanem.

W świecie ludzi życzliwych żyje się znacznie lepiej. Osoby uważne na swoje uczucia i potrzeby, serdeczne, uśmiechnięte i wdzięczne budują autentyczne i bliskie relacje. Praktykując życzliwość, modelują postawę swoich dzieci i przyczyniają się do budowania przez nie lepszego świata.

„Wrażliwe słowo, czuły dotyk wystarczą”, czasem wystarczy nawet spojrzenie, uśmiech czy nieoceniające milczenie.

Autor: Ewelina Adamczyk

Źródło: dziecisawazne.pl

 

Miłość sprawia, że ​​mózg dziecka rośnie

Miłość.jpg (117 KB)

Dzień po dniu obserwujemy, jak rosną nasze dzieci i… martwimy się. Jak sobie bez nas poradzą? Czy są już wystarczająco gotowe, by wyjść do świata? Czy nie stanie im się krzywda, kiedy nas nie będzie w pobliżu? Jak im pomóc, czego nauczyć, w jakie życiowe rady i umiejętności wyposażyć, by były wystarczająco odporne na przeciwności losu, zaradne i szczęśliwe?

Przede wszystkim miłość!
Niezależnie od tego, czy jesteś zwolennikiem metod i technik rodzicielskich, czy ufasz intuicji, wiedzy i doświadczeniu przodków, czy religijnym nakazom moralnym, twoje dzieci będą się zdrowo rozwijać i dadzą sobie radę dopóty, dopóki będziesz je kochać. Rodzice, którzy są czuli, rozmawiają i bawią się ze swoimi dziećmi, którzy są cierpliwi, wierzą w nie i szanują ich integralność, nie zamartwiając się przy tym ponad stan są naprawdę wystarczająco dobrymi rodzicami, a ich dzieci dostają od nich wystarczająco dużo dobrego. To nie sentymentalne stwierdzenie – to fakt. Wiele badań nad rodzicielstwem dowodzi, że miłość rodzicielska to jeden z aspektów procesu wychowania, który faktycznie robi dużą różnice.

Miłość sprawia, że ​​mózg dziecka rośnie
Od samego początku nasza miłość do dzieci wpływa na ich rozwój. A zdrowy rozwój dziecka to dużo więcej niż prawidłowe odżywianie i odpowiednie warunki fizyczne.

Psychiatrzy i neurobiolodzy z Washington University School of Medicine w St. Louis przyjrzeli się, w jaki sposób rozwija się mózg dzieci, które mogą liczyć na wsparcie rodziców w pokonywaniu trudności i zdobywaniu nowych umiejętności. Wyniki badania wskazały jednoznacznie, że hipokamp (część mózgu odpowiedzialna za procesy uczenia się, zapamiętywania i regulacji stresu) dzieci otoczonych troską i wsparciem był o 10% większy, niż hipokamp dzieci pozbawionych wsparcia. Wniosek nasuwa się sam – nasze dzieci nie potrzebują specjalnych narzędzi motywacyjnych, ale przede wszystkim naszej uwagi, obecności i zaangażowania.

Wspieranie dzieci poprawia ich samoocenę
Zdarza się, że rodzice wychodzą z założenia, że im wcześniej usamodzielnią swoje dzieci, tym staną się one w przyszłości silnymi, wierzącymi w siebie i odpornymi na trudy życia dorosłymi. I choć wizja niemowlaka, który sam zasypia, sam się bawi i sam zaspokaja swoje potrzeby bliskości i kontaktu wydaje się dla niektórych kusząca, jest ona mało realna i – mówiąc wprost – zagraża zdrowiu, prawidłowemu rozwojowi i poczuciu wartości dzieci.

Badania dowodzą, że wiara dziecka we własne możliwości ma duży związek z tym, czy i jak jego potrzeby były zaspokajane we wczesnych latach życia, a także czy dostawało od rodziców emocjonalne wsparcie na poszczególnych etapach rozwoju. Jednym słowem – im bardziej wierzymy i wspieramy nasze dzieci, tym wyższa będzie ich samoocena i wiara we własne możliwości.

Miłość sprawia, że ​​dzieci są zdrowsze
Kochanie swoich dzieci nie tylko sprawia, że ​​są one mądrzejsze i bardziej pewne siebie, ale i zdrowsze. W jednym z badań starano się dowieść, w jaki sposób psychiczna i fizyczna przemoc wobec dzieci prowadzi do chorób serca w późniejszym okresie życia. Odkryto, że to nie tylko akty przemocy mają bezpośredni wpływ na zdrowie dzieci, ale również poczucie, że nie są one kochane. Ryzyko chorób układu krążenia, udaru i cukrzycy u maltretowanych dzieci znacząco spada, kiedy zostaną otoczone odpowiednią troską i trafią do kochającego domu.

Wiara w dzieci wpływa na ich stopnie w szkole
Rozwój intelektualny, wiedza i osiągnięcia szkolne naszych dzieci to pole wielu trosk i zabiegów rodziców. Sięgamy po różne metody i narzędzia, by pomóc naszym dzieciom w odniesieniu szeroko rozumianego sukcesu – zajęcia dodatkowe, rozwijanie pasji, zwolnienie z obowiązków domowych na rzecz poświęcenia się nauce. Czasem jest to zachęcanie do cięższej pracy, albo wręcz przeciwnie – zadbanie o odpowiedni relaks i czas na odpoczynek. Tymczasem rzeczą, która działa najlepiej jest rodzicielskie przekonanie, że nasze dzieci potrafią i nie muszą być lepsze niż są, bo są wystarczające.

W badaniu przeprowadzonym na 388 nastolatkach z 17 szkół sprawdzono, na ile wiara rodziców w kompetencje dzieci i ich intelekt pomaga im w wynikach szkolnych. Okazało się, że bardzo. Dzieci, których rodzice konsekwentnie wierzyli w ich umiejętności, na przełomie kilku lat zdobyły znacznie wyższe oceny – miały o 0.21 wyższą średnią  – niż ich mniej wspierani rówieśnicy.

Jeśli, budując relację z naszymi dziećmi, zdecydujemy się korzystać z dostępnych nam narzędzi, metod, czy stylów rodzicielstwa, miejmy świadomość, że nic nie ma na nie tak mocnego wpływu, jak nasza miłość, czułość, zaufanie i wsparcie. Kochajmy swoje dzieci, a wszystko będzie w porządku.

Autor: Aga Nuckowski

Źródło: dziecisawazne.pl